Recenzja filmu

Prodigy. Opętany (2019)
Nicholas McCarthy
Jackson Robert Scott
Taylor Schilling

Jaka to melodia?

Od subtelności i wygrywania psychologicznych niuansów McCarthy woli retoryczny kilof oraz nachalną symbolikę. Scena, w której bohater ściera z twarzy tylko połowę halloweenowego makijażu i
Popkultura uczy, że jeśli ktoś na tym łez padole może liczyć na reinkarnację, są to głównie seryjni mordercy. Tym razem drugie życie wygrywa sadystyczny Węgier z domku w głębi lasu – po skutecznej policyjnej obławie jego dusza znajduje azyl w ciele noworodka Milesa. Zanim rzucicie się na mnie z pazurami, wiedzcie, że to tylko krótkie streszczenie prologu filmu Nicholasa McCarthy’ego. Już w jednej z pierwszych scen obraz ran po kulach na torsie mężczyzny zostaje nałożony na identyczny wzór krwawych plamek na ciele dziecka. Bardzo to wszystko subtelne.



Po kilku latach bezstresowego wychowania, Miles (Jackson Robert Scott) robi się niespodziewanie wymarzonym materiałem badawczym dla superniani, psychoanalityka i egzorcysty – mówi w obcych językach, wieszczy ludziom rychły zgon i generalnie zdradza oznaki ciężkiej psychomachii, "Zupełnie Jakby W Jego Ciele Mieszkały Dwie Osoby". A jednak pytanie, czym różni się od całego zastępu opętanych dzieciaków, które przewinęły się przez kinowy ekran, jest w tym wypadku retoryczne. Ze swoim arsenałem dziwacznych grymasów, przeszywającym wzrokiem oraz biegłą znajomością węgierskiego przypomina raczej kukłę wyciągniętą z zakurzonego repozytorium kina grozy. A jako że centralna postać jest dziełem Frankensteina pozszywanym z tysiąca postaci, to i całość sprawia wrażenie filmoznawczego quizu. Tu "Omen", tam "Sierota", za rogiem "Naznaczony", na strychu "Synalek". I tak w kółko, aż do napisów końcowych.


Ponieważ w filmie znalazło się parę intrygujących konceptów, warto traktować go mimo wszystko jako ambitną porażkę bądź niespełnioną obietnicę. Ot, choćby motyw wybitnego umysłu Milesa, który dziecko zawdzięcza w dużej mierze nieproszonemu rezydentowi swojej duszy. Albo niepokojący fakt, że opętany dzieciak zaczyna dostrzegać w swojej matce przede wszystkim kobietę (próbuje ją nawet uwieść w trakcie jednej z niewinnych zabaw). To wszystko są interesujące wątki, które mogłyby wbijać się klinem w wyeksploatowaną do cna konwencję, stanowić sedno jakiejś zabawy z naszymi przyzwyczajeniami. Tyle że od subtelności i wygrywania psychologicznych niuansów McCarthy woli retoryczny kilof oraz nachalną symbolikę. Scena, w której bohater ściera z twarzy tylko połowę halloweenowego makijażu i wdzięczy się do lustra, jest tego najbardziej finezyjnym przykładem.   

Reżyser zna oczywiście gatunkowe reguły, scenarzysta miewa przebłyski geniuszu (doskonale napisana scena seansu hipnozy!), a wcielająca się w matkę chłopca Taylor Schilling ("Orange Is The New Black") posiada papiery na grę w aktorskiej ekstraklasie. To jednak trochę za mało – a przynajmniej w czasach renesansu horroru, gdy nawet ze znanych puzzli układa się nowe obrazki. "Opętany" Miles może i jest geniuszem, lecz od swoich filmowych rówieśników z piekła rodem musi się jeszcze sporo nauczyć.
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones